| GALERIA |
NIKODEMIA WM
Nikozja x Desdemeron
08. 12. 2013 r.
Imiona stajennie: Nikodemia, Nikki, Nyks
Znaczenie imienia: -
Imiona stajennie: Nikodemia, Nikki, Nyks
Znaczenie imienia: -
Rasa: Koń hanowerski
Płeć: Klacz
Maść: Gniada
Odmiany na głowie: Gwiazdka
Odmiany przednie: -
Odmiany tylne: 1/3 nadpęcia
Hodowca: Paula "Detalli" Ravenwood
Hodowla: Winter Mist
Własność: Paula "Detalli" Ravenwood
Przebywa na terenie: Winter Mist
Ilość gwiazdek: 0
Skoki: CC-GP
Pokazy
Wystawy
Pokazy
Wystawy
Hodowla
OPIS
Nikodemia była straszną potworą i paskudą, z której z czasem udało się wyciągnąć cudownego, kochającego konia, ukrytego gdzieś głęboko pod strachem. W sumie zaczęło się normalnie, moja znajoma wyhodowała tę klacz i miała na niej startować w skokach, miała ją sobie sama wychować, nawiązać więź, uczyć ją wszystkiego i doprowadzić do zawodów Grand Prix. No, nie przewidziała, że ten koń będzie miał naprawdę paskudny charakter, że nie będzie dawała sobie z nią rady już za źrebaka. A dużo kasy już na nią poszło. Postanowiła więc ją sprzedać komuś odważniejszemu, kto byłby w stanie dać jej dobry dom, w którym mała się rozwinie. Zaprezentowała ją najpierw na wystawie i bonitacji, później na aukcji, ale cóż, klacz nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem. Była wtedy dość koścista i wyglądała, jakby miała z niej wyrosnąć słaba kobyła, w dodatku z tym charakterem.
Sprzedała się jednak do jednej stajni, ze względu na atrakcyjną cenę wywołaną faktem, że nikt jej nie chciał. W tym momencie słuch o niej zaginął, nie była moim koniem ani nie miałam z nią żadnej większej więzi, wiedziałam, że istnieje, więc się nie interesowałam. Dopiero później usłyszałam trochę z historii od handlarza. Odchowali ją ci ludzie, którzy ją kupili, z dużymi problemami, ale odchowywali. Było to gorące, narowiste, nie radzące sobie z emocjami i nie lubiące obecności człowieka ani trochę, a tym bardziej jak czegoś od niej wymagał. Klacz jednak z każdym miesiącem przybierała w swojej ramie i wyglądała coraz lepiej, coraz mniej jak pokraka, a bardziej jak prawdziwy koń sportowy. Chociaż stwarzała ogromne problemy, właściciele stwierdzili, że ją zatrzymają i spróbują zajeździć.
Tylko że klacz na to nie pozwalała. Podobno była niebezpieczna, tak słyszałam od handlarza, u którego ją znalazłam. Nie zdążyli jeszcze zniszczyć jej do końca, ale pamiętam tę przestraszoną, znarowioną trzylatkę bardzo dobrze. Bała się, jak ktoś wyciągał w jej stronę rękę, a swój strach przekazywała agresją, chyba z życia ucząc się, że wycofanie nic by nie dało. Nie wierzę i nie uwierzę, że próbowali ją poprawnie zajeździć, wyglądała jak koń, który do wszystkiego był zmuszany siłą, bo co innego można sobie pomyśleć widząc to, jak bardzo się broniła.
Zaczęła się długa i ciężka praca. Prawie rozniosła nam w nocy boks, a przy tym samą siebie. Za to na drugi dzień, gdy stwierdziliśmy, że może pastwisko będzie lepszym rozwiązaniem – pozrywała dziewięć pastuchów. No dobrze, to może pastwisko ogrodzone płotem? Wtedy zobaczyliśmy jej talent skokowy, jak bez żadnego przygotowania przefrunęła nad metr dwadzieścia i zaczęła spierdzielać. Tak więc stanęło na hali. Hala była na tyle duża, żeby mogła biegać i w ten sposób wyładowywać emocje, nie robiąc sobie przy tym krzywdy i była zamknięta, więc nie mogła wyskoczyć.
Długo przyzwyczajaliśmy ją do ludzi. Z początku widywaliśmy się z nią tylko w porach obiadowych, żeby zapewnić jej jakiś komfort psychiczny, z czasem jednak zaczęliśmy po prostu przychodzić na halę, żeby widziała naszą obecność. Zaczęliśmy wchodzić na halę, przez pierwsze dni próbowała nas przepędzać, w końcu jednak przywykła i do tego. I tak stopniowo, z dnia na dzień, rozumiała coraz bardziej, że nie chcemy zrobić jej krzywdy. Kiedy w końcu pozwalała do siebie podejść, bez chęci odkopania człowiekowi głowy, mogliśmy zacząć z nią pracę z ziemi. Typowy natural, lonża, join up, wszystko co mogło ustalać hierarchię i budować więź. No i jakoś przetrwaliśmy ten trudny czas.
Po pracy z ziemi przyjęcie siodła nie było takim problemem. Ogłowie, a następnie wędzidło też zaakceptowała jakby nic się nie stało. Przestało jej się za to podobać, kiedy człowiek miał na nią wsiadać. Zaczynała wtedy zaiwaniać jak głupia, galopując tak długo i wściekle, dopóki ona albo jeździec nie padł. Tak więc zaczęliśmy pracę w lonżowniku, jedna osoba lonżuje, druga siedzi. Wtedy po raz drugi pokazała swój talent do skoków, gdy bez ostrzeżenia, z jeźdźcem na grzbiecie, przeskoczyła płot do lonżowania 150 centymetrów i zaczęła spierdzielać. To pokazało nam, że to co myśleliśmy, że jest wystarczającą pracą z ziemi, było jednak za krótką pracą. Przyjęcie jeźdźca nie było po prostu niechęcią, a faktycznym problemem psychicznym, znowu związanym z człowiekiem. Daliśmy jej więc więcej czasu na siedzenie na pastwiskach i odchowywanie się na łąkach w spokoju, dwa miesiące przejadała trawę, zanim na nowo spróbowaliśmy zacząć pracę z ziemi. Zaczęło to dawać widoczne efekty i zupełnie różne od tych pierwszych. Kiedy przestaliśmy się skupiać, żeby przygotować ją w trening, a jedynie nad tym, żeby przygotować ją do życia z człowiekiem, zmieniliśmy nasze podejście, klacz też zmieniła swoje. Chyba wyczuła zmianę w naszym nastawieniu, nie było tu już żadnych oczekiwań a tylko czysta troska, jakby tak to dalej wyglądało przecież mogła sobie zrobić krzywdę, nie mówiąc o tym, że koń powinien mieć spokój psychiczny zapewniony. Bawiliśmy się z nią na różne sposoby w ustalanie hierarchii, tym razem była to właśnie bardziej zabawa niż ćwiczenia, spędzaliśmy z nią czas dla czyste rozrywki i po prostu daliśmy jej być koniem.
I tak była sobie koniem przez rok, a jej podejście zupełnie się zmieniło. Zaczęła ufać człowiekowi, chodzić za nim jak piesek, cieszyć się jego obecnością. Skojarzyła obecność człowieka z pozytywnymi impulsami, w dodatku mieliśmy wysoką pozycję w jej stadzie, więc ufnie chciała za nami podążać. A zawsze chętnie oferowane pieszczochy i cukierki już w ogóle kupiły jej serce. Z przerażonej klaczy stała się kochanym konikiem, który pójdzie wszędzie za człowiekiem. To był dobry moment, żeby zacząć pracę. Wszystko szło powoli i na spokojnie. Ogłowie sznurkowe, później bezwędzidłowe, kładzenie czapraka, kładzenie ciężaru w postaci worków z mąką. I tak kroczek po kroczku w kocu doszliśmy do ogłowia, siodła i jeźdźca, a klacz nie miała nic przeciwko temu, co więcej, jako że zawsze staraliśmy się to z nią traktować jak zabawę, ona była chętna do treningów. Same treningi robiliśmy jej bardzo krótkie, po 10-20 minut na ćwiczenie rzeczy, żeby też skończyć trening pozytywnie i pozytywnym akcentem, zanim się jej skupienie posypie. Po kolejnym pół roku klacz poruszała się w trzech chodach swobodnie, lubiła pracę na drągach i cavaletkach, a my mogliśmy zacząć prawdziwy trening skokowy, z dnia na dzień wydłużając trochę czas pracy. No i cóż powiedzieć, klaczy wciąż się podoba.
Może nie miała zbyt dobrego startu w temacie ludzi, ale najważniejsze jest to, że udało nam się to wypracować. Teraz jest przekochanym konikiem. Nikt nie jest w stanie przejść obok niej bez obowiązkowego miziania, a tym bardziej cukierka. Uwielbia uwagę ludzi i jest jak piesek. Wypuścisz ją z boksu i po prostu zacznie za tobą chodzić, bez uwiązu, bez kantaru, po prostu będzie dzielnie podążać za swoim człowiekiem. Dzięki temu jest też cudowna do czyszczenia i siodłania, bardzo często jak wiem, że spóźnię się na trening, po prostu wypuszczam ją z boksu, a ona idzie za mną do siodlarni, żeby już nie bawić się w zbędne przenoszenie rzeczy z pomieszczenia do stajni do jej boksu. Nie trzeba jej też wiązać, będzie grzecznie stała i sama podawała nogi.
Na początku miała trochę problemów z innymi końmi. Kiedy konie wychodziły na padok a ona zostawała w boksie, bo np. czekał ją trening, zwykła się wściekać przez złe wspomnienia, panikowała też, gdy sprowadzało się jednego konia z całego stada, nawet jeżeli zostawialiśmy jej przyjaciół. Teraz jednak nie zostało po tym zachowaniu nic. Nie jest już uzależniona od obecności innych koni, możliwe, że jej uzależnienie od kopytnych zmieniliśmy trochę w to od człowieka, ale mimo wszystko nie wpada w panikę, kiedy jedno albo drugie odchodzi, bo zawsze jest z nią jakaś opcja, więc nie skończyło się coś tak źle. Nie jest agresywna i może być umieszczona naprawdę z każdą klaczą. Jeżeli jakiś koń jest przyjacielski i chce się obok niej paść to dobrze, jeżeli jednak odsuwają się od niej i pokazują, że nie chcą jej obok siebie, też nie ma problemów, będzie się paść sama ze sobą. Jednak staramy się ją zawsze wypuszczać tak, żeby miała jakąś przyjaciółkę, z którą spędzi trochę czasu.
Bardzo przyjemna do treningów klacz, skupia się i jest chętna do nauki nowych rzeczy, nie boi się wyzwań, nowych przeszkód, wysokości. Jedyny jej minus to to, że bywa ciężka do prowadzenia. Nie mam tu na myśli takiego poziomu trudności jak Paranoja czy Florek, ale nie jest to też Thanos, który sam oddaje się pod pomoce jeźdźca. Jako że przez cały czas jej treningi staraliśmy się traktować pobłażliwie i jak zabawę, trochę się rozwydrzyła i potrafi zachować się jak fochnięty dzieciak, czy dzieciak, który robi histerię, bo chce zabawkę w sklepie. Nie lubi, jak odmawia się jej skoku, co z tego, że mamy się dopiero stępować, jeżeli ona chce skoczyć to nie jest to właściwe miejsce, żeby odmawiać, ona chce skoczyć! A jak się jej nie pozwoli histeryzuje i zaczyna pędzić jak głupia, albo się focha i wytępia na łydkę. Tak, to całkowicie nasza wina, ale pracujemy też i nad tym zachowaniem, ucząc ją, że to w porządku, jeżeli nie skoczy. Ostatnio bardzo często bierzemy ją na pracę ujeżdżeniową na parkurze z poustawianymi jej ulubionymi przeszkodami i najazdami, no i powoli ogarniamy to jej dzieciakowanie.
Wciąż pracujemy nad tym, żeby nie histeryzowała podczas wchodzenia do przyczepi, urządza naprawdę ogromne dramy o to, a później i tak wchodzi, jakby robiła to czysto na pokaz, żebyśmy zobaczyli, jak bardzo jej się ta wizja nie podoba. Podajemy jej więc pastę uspokajającą przed wyjazdem na zawody, żeby weszła bez stresu, a w dni wolne pracujemy nad przyzwyczajaniem jej do przyczepki jak z każdym naszym innym koniem, poprzez powolną pracę.
Po dojechaniu na zawodach na nich samych także dzieciakuje. Jest bardzo ciekawska i wszędzie chce wsadzić nosek i bardzo jej się nie podoba, jeżeli jej się tego odmawia. No bo jak to tak, nie może się co pięć sekund zatrzymywać i wszystkiego obwąchiwać? Żeby więc się nie fochała i nie obraziła w kącie, zazwyczaj przez zawodami i rozprężaniem, na kilka godzin przed, po prostu chodzimy z nią po całej placówce, żeby mogła sobie pooglądać wszystko, co tylko do oglądania jest. Tak więc w trakcie samego rozprężania interesuje ją o wiele mniej rzeczy i po ich kilkuminutowym badaniu jest w stanie wrócić do rozluźniania się. A na to też potrzebuje dodatkowego czasu i jeszcze wliczenia w to kolejnego pół godziny na lonżowanie, bo jest bardzo podekscytowana i ciężko jest jej się rozluźnić bez tej lonży.
ZAWODY SKOKOWE
Skacze jak szalona, nie żartuję, bo prostu wstępuje w nią demon lotów, nie wiem, odkrywa, że ma w sobie geny pegaza czy coś takiego. Po jej pierwszych zawodach usłyszałam pytanie na stronie od jednej z koleżanek „czy ją pojebało?”, odwołujące się właśnie do tego, jak ten koń się wybija. Jest naprawdę niemożliwa pod tym względem, skacze z ogromnym zacięciem i zapasem. Bo czemu skakać na 160, jak można skakać ponad stojaki od przeszkód, nie ponad drągi, ponad cholerne, ozdobne stojaki. Ja wiem, że z jednej strony to dobrze, że aż tak szanuje drągi i jest tak zacięta, ale z drugiej borze zielony weź wysiedź te wszystkie jej skoki. Jeszcze żeby to osiągnąć jej wybicie musi być cholernie mocne, no i jest cholernie mocne i tak chamskie dla jeźdźca z zadu, tą dupą zasuwa i rusza, jakby to było zupełnie osobne istnienie. Ale narzekanie narzekaniem, zawsze i tak kończy się na tym, że ją chwalę, bo te jej skoki są naprawdę niesamowite, jakby z każdym próbowała pobić rekord. Jeździec musi ją naprawdę wstrzymywać, żeby nie wystrzelała się z sił zbyt wcześnie przed końcem parkuru, przez te swoje potężne skoki. Trzeba czasem naprawdę hamować te jej zapędy do latania, bo mogłaby nam nie wytrzymać. Czasem nawet przy idealnym najeździe ona bardzo szarpie skoki i skacze siłowo, jakby miała dwumetrowy mur przed sobą do pokonania. Dlatego w trakcie przejeżdżania trzeba się bardzo skupić skupiać, by utrzymywać jej tempo nie szalony, i wstrzymywania jej swoim dosiadem, by nie mogła szarpnąć skoku tak wysoko w powietrze, jednocześnie nie docisnąć jej i nie przysiąść za mocno przeszkodą, żeby nie zmusić jej do wyłamania, czy żeby nie zrzuciła. To duża praca balansu i wyczucia jeździeckiego, ale warto się wysilić, bo gdy klacz pracuje pod mocnym dosiadem, panującym nad nią, ale nie chamsko wstrzymujący, gdy ma kogoś, kto ją poprowadzi a nie zblokuje jej łopatki i zad, ona naprawdę jaśnieje, skacze pięknie, wysoko, z zapasem, ale zapasem, który nie jest ponad jej siły i przekombinowany. I w dodatku pięknie się składa, zawsze pilnując, by jej nogi nie dotknęły drągów.
TRENINGI (0)
SKOKI
- -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz